poniedziałek, 12 listopada 2012

Muzyka jako rzeźba - rozmowa z Urim Cainem



Milena Fabicka : Byłeś już w Polsce kilka razy, to będzie Twój drugi koncert we Wrocławiu...największe zainteresowanie wzbudza fakt, że kompozycje, które zaprezentujesz zostały przez Ciebie napisane specjalnie na tę okazję. Po 24-godzinnym maratonie zapowiada się, że to będzie wisienka na torcie. Zastanawia mnie co dla nas przygotowałeś?

Uri Caine : Dużo myślałem o tym, aby stworzyć coś kwartetem smyczkowym, poza tym bardzo lubię polską muzykę nowoczesną jaką prezentuje na przykład Lutosławski Quartet czy Penderecki , od zawsze studiowałem tę muzykę  wnikliwie. Dlatego napisałem 6 niezależnych kompozycji, które w dużym stopniu idą w tym kierunku, tworząc pewien harmoniczny dysonans. Ponadto zagramy 6 innych utworów, które czasami prezentowaliśmy wraz z fortepianowym trio,  ale zaaranżowanych na kwartet smyczkowy, trochę mniej skomplikowanych, bardziej groovy. Opieramy się na pewnej formie,  z której wychodzimy znajdując konkretny punkt, aby budować  architekturę utworu. 

MF : W końcu Goethe mówił, że architektura to zamrożona muzyka.

UC: Racja, można też i odwrotnie, niektórzy twierdzą, że muzyka jest rodzajem architektury czasu. W każdym razie staram się jednak skorelować te dwa typy muzyki. Ponadto świetnie mi się współpracowało z kwartetem, są bardzo dobrymi muzykami, w niektórych partiach kompozycje były niezwykle trudne. Dobrze się bawiliśmy składając wszystko w jedną całość.

MF: A jak to wyglądało na początku Twojej kariery, kiedy sam zacząłeś pracować ze znanymi już artystami? Wiemy , że duży wpływ miała na Ciebie muzyka żydowska, Twoi pierwsi nauczyciele, czyli Bernard Pfeiffer i George Crump, uniwersytet...ale jak czułeś się grając z takimi muzykami jak Philly Joe Jones albo Freddie Hubbard?

UC:  W mieście, w którym dorastałem, czyli Filadelfii, było dużo muzyki, dużo jazzu, trochę muzyki klasycznej, r'n'b... zatem jako młody muzyk często miałem okazję grać. Ludzie starsi ode mnie byli bardzo pomocni i kultywujący muzykę. Jedną z ważnych dla mnie rzeczy, było to, aby przeprowadzić się do Nowego Jorku, gdyż zdałem sobie sprawę, że scena wygląda tam inaczej, bardziej międzynarodowo i awangardowo. Ponadto Nowy Jork skupiał wtedy całą masę muzyków grających w wielu rożnych stylach. Uważam, że miałem wtedy  mnóstwo możliwości.

MF: Czy to nie jest po części powodem, dlaczego tworzysz tak wybuchowe mieszanki. W jaki sposób dobierasz substraty do swoich reakcji? Niektórzy myślą, że jesteś trochę jak dr Jeckyll i Mr Hyde : z jednej strony klasyczne reinterpretacje, z drugiej projekty elektroniczne...

UC: Wiesz, wydaje mi się, że jeśli tak dużo pracujesz z muzyką to  przez długi czas różne czynniki mają na Ciebie wpływ, po prostu musisz nad nimi pracować. Lubiłem w swoim życiu zajmować się muzyką elektroniczną, komputerami i tego typu narzędziami. Niektóre projekty, które robiłem wymagały wielu badań, poszukiwań, analizy. W taki sposób uczysz się muzyki, studiujesz ją i zastanawiasz się jak możesz tę wiedzę wykorzystać. Jest to jednak wciąż trwający proces, kiedy badasz wszystkie aspekty swojej sztuki i chcesz robić postępy.
Z pewnością jest też w tym trochę intuicji, starasz się podążać za swoimi inspiracjami. Czasem czujesz się tak, jakbyś wiedział czym chcesz się zajmować, a czasem bardziej w stylu "zobaczymy co się stanie", jak ze wszystkim w życiu. Nie możesz pewnych rzeczy przewidzieć. Nakreślenie jak coś będzie wyglądało, jest możliwe, powiedzmy w przypadku projektu we Wrocławiu, kiedy nie chciałem przyjść i powiedzieć "ok, zagrajmy coś", ale napisać muzykę. Wymagało to wielu godzin pracy, szczególnie jeśli współpracujesz z muzykami klasycznymi, oczekującymi konkretnego zapisu nutowego. To zupełnie inne doświadczenie kiedy grasz z grupą kumpli - improwizatorów albo kiedy tworzysz muzykę na swoim laptopie. Wszystkie te składniki są częścią jednej dużej sumy. Jako ktoś kto gra na klawiszach, miałem całe spektrum możliwości : zespoły kameralne, orkiestry, kompozycje dla wokalistów, tancerzy, opera, Broadway...Zaczynasz dostrzegać, że muzyka to wiele światów.

MF: Ktoś powiedział, że kreatywność to ilość reguł o których człowiek potrafi zapomnieć, albo to, ile granic potrafisz przekroczyć. Myślisz, że to prawda ? O ile w ogóle możemy mówić o granicach w muzyce.

UC:  Muzyka ma takie granice jakie nakładają na nią ludzie. Niektórzy artyści myślą o ich przekraczaniu, niektórzy o robieniu tego czego chcą, nie mając do końca świadomości jak to zdefiniować.  To proces  podobny do tworzenia rzeźby, masz pewną strukturę, patrzysz na nią  i nieustannie modyfikujesz. Dla mnie to po prostu wiele dróg i sposobów na jakie możesz ją przekształcić, pewne spektrum. W niektórych projektach, gdy piszesz,  masz dużo kontroli, w niektórych zostawiasz drzwi otwarte. Jeśli mówisz o granicach, jest dużo ludzi, którzy są bardzo świadomi podziałów w stylach, i słysząc konkretny gatunek muzyki myślisz sobie, że coś tu pasuje, a gdzie indziej nie. Jest dużo takich sytuacji kiedy musisz eksperymentować. Tak jak np. poeci, niektórzy z nich piszą, ale wielu to też świetni improwizatorzy. Myślę, że obie drogi są dobre.
 Jazz to teraz bardzo duże słowo, wiele stylów. Niektórzy mówią, że kompozycje które napisałem dla kwartetu smyczkowego to nie jest jazz, bo nie są swingujące...Dla mnie esencją jazzu jest struktura i improwizacja na wierchu tej struktury, którą może być rytm, tekstura, seria akordów.  Z kawałków tworzysz architekturę, budynek , zaczynasz czuć otaczającą przestrzeń, rozumiesz co się dzieje, być może inni poczują to samo.

MF: Jednak nigdy nie mamy pewności jak ludzie zareagują na to co robimy.

UC: Chciałbym, żeby ludzie w ogóle reagowali na muzykę, czuli emocje. Możesz mieć pewną ideę podczas tworzenia, a okaże się, że ktoś odbiera to w sposób zupełnie odmienny, wciąż jednak sądząc, że to jest dobre. Niektórym może wcale się to nie spodobać, bo nie brzmi to w sposób w jaki myślą, że powinno brzmieć. Niekiedy ciężko to zaakceptować, ale chyba najważniejsze jest czerpanie radości z tworzenia i współpracy z innymi muzykami, może publiczność to dostrzeże. Nie wiem jak to będzie po 24 muzycznego maratonu, może część będzie zmęczona i powie "oh , nie mogę już tego słuchać" (śmiech).

MF: Myślisz, że koneserzy tej muzyki, mają pewien rodzaj "jazzowej cierpliwości" ?
Twoje kompozycje są przecież dość wymagające.

UC: Właściwie to trudne pytanie. Tak, na pewno istnieją ludzie, którzy są fanatykami, ale są też tacy, którzy lubią konkretny rodzaj jazzu, a innego nie mogą znieść. Nie chcę, aby ludzie nie lubili tej muzyki, ale w pewnym momencie tworzenia - nie żeby to było nieistotne- nie myśli się, czy im się to spodoba czy nie. Jeśli mówmimy o moich doświadczeniach to  grałem Mahlera, potem szedłem do chłopaków z Bedrock, następnie Straight Ahead Trio i w końcu pracowałem z kwartetem...to przecież cztery różne rzeczy. Może być tak, ze Ci którzy lubią jazz nie będą słuchać Lutosławski Quartet, tym którym podoba się Lutosławski może nie spodobać się Bedrock. I dla mnie jest to w zupełności ok, akceptuje to.  Jeśli chodzi o mnie, robię to, bo to lubię.

MF: Wspomniałeś o Mahlerze, masz jakąś receptę na to jak przerabiać klasyki, co Cię inspiruje?

UC: Klasyczne kawałki staram się tworzyć na różne sposoby. Na przykład w Mahlerze chodziło o to, że jego muzyka ma w sobie wiele innych "muzyk" i trudno jest się odnieść do którejś z nich konkretnie. Moim pomysłem na Mahlera było studiowanie jego muzyki i osobowości oraz włączenie tych właśnie "muzyk" do  sposobu grania.  Jeśli zaś chodzi o Wariacje goldbergowskie Bacha, to tworzyliśmy improwizacje opartą na konkretnej harmonii. Bach stosował w nich dużą różnorodność, więc chciałem tworzyć w podobny sposób. Jeśli on robi gigue czy sarabandę, ogólnie muzykę do tańca, to ja zrobię powiedzmy mambo albo tango. W tym wypadku chodzi już nie tyle o osobowość, co bardziej o  motyw i kreowanie czegoś spontanicznie, na jego podstawie.  Na przykład Wagner dużo pisał o Wenecji, kochał to miasto. Kiedy tam pojechałem i zobaczyłem zespoły grające wiele różnych utworów , pomyślałem jakby to było gdyby grali Wagnera. Ci muzycy nie byli improwizatorami. więc stworzyłem aranżacje bez improwizacji. Powiedzieli mi że "nie przekręcają kartek" więc każda aranżacja musiałaby mieć 2 strony, nie więcej, dlatego w końcu  zatrudniłem własnych muzyków. Stąd w projekcie ostatecznie nie nie było improwizacji a rearanżacja.

MF: Reanranżacja, ale czasem używa się też sformułowania dekonstrukcja, czyli zostając w klimatach muzyki jako budynku, to rodzaj architektury jaką reprezentuje Frank Gehry. Myślisz, że jesteś trochę takim Frankiem Gehrym muzyki klasycznej?

UC:  Wiem, że w muzyce jest długa tradycja, nie tylko rearanżowania, ale także parafrazowania.
Parafraza była używana z praktycznych względów, zanim pojawiły się odtwarzacze, ludzie grali muzykę kameralną np. na fortepianie i był to jedyny sposób aby ją usłyszeć. Jest szereg osób, które brały motywy klasyczne, lub z opery, upiększały je i w pewnym sensie była to jakaś improwizacja bazująca na tych motywach. Jest dużo takich przypadków w historii, więc to co robie na prawdę nie jest niczym nowym.

MF: A jak Ci się pracowało z muzyką Chopina?

UC: Och bardzo mi się podobało, to właśnie robiłem będąc pierwszy raz we Wrocławiu z polskimi muzykami, jednak w tym projekcie bardziej czułem się jako pianista grający w grupie, która już coś wykreowała.  Oni z resztą grali już takie koncerty wcześniej, jedynie w partiach solowych prezentowałem coś swojego. A Chopin jest niesamowity! Kiedy byłem młodym chłopakiem i dużo ćwiczyłem , moi nauczyciele mówili mi " staraj się zrozumieć czym jest harmonia"  a u Chopina, ta harmonia była tak bogata, oryginalna, głęboka... że spędziłem dużo czasu aby rozwikłać zagadkę jak on to robi.  Ponadto fakt, że napisał to w latach 30tych, dziewiętnastego wieku , porównując co działo się wtedy w muzyce, to co tworzył, było zdumiewające. Wprawdzie jeszcze nigdy nie robiłem własnego projektu z muzyką Chopina, ale wiem, że inni muzycy jazzowi zajmowali się tym , zatem jest bardzo ważną postacią.

MF: Wspomniałeś o nauczycielach, czy było to w pewien sposób dla Ciebie stresujące kiedy zdobywałeś swoją muzyczną edukację?

Myślę, że wiem o czym mówisz. Wracając do tamtych czasów, było tak, że aby skończyć z  uniwersytet trzeba było zdać dużo testów, a jeden z nich nazywał się "upuszczenie igły" i polegał na tym, że puszczano fragment utworu, który musiałeś rozpoznać. Mogło być to dosłownie wszystko. Podczas przygotowań, miałem swego rodzaju pewne szczególne muzyczne doświadczenie. Zacząłem od słuchania utworów, w taki sposób, jak powinno się to robić, czyli od początku do końca. Potem zrobiło się bardziej nerwowo, brałem 80 nagrań i bum, bum, bum! W końcu, paradoksalnie zacząłem wszystko rozumieć, i natychmiastowo rozpoznawać "O! To jest Mozart, to Haydn, wczesny Beethoven, Strauss". Zastanawiałem się dlaczego tak jest, aż w końcu dotarłem do punktu, kiedy zwyczajnie byłem szczęśliwy. Dało mi to różne odczucia co do  wszystkich stylów, sposobów w jakie możesz je zagrać, usłyszeć. Może nie jest to do końca odpowiednia metoda na słuchanie  muzyki, troche i- podowa, komputerowa, jaką stosują moje dzieci, bardzo niecierpliwa...ale nie jestem już na studiach, więc nie muszę się o to martwić.

MF: No tak, teraz coraz rzadziej słucha się całych albumów, raczej pojedyncze mp3.


Sam tego doświadczyłem, kiedy byłem w Rosji, spotkałem muzyków, którzy mówili mi o dawnych czasach, kiedy mieli jeden LP, dzielili się nim i zapamiętywali. Ja sam też uczyłem się z longplay'ów. Teraz młodzi muzycy mają całe gigabajty utworów. Ale to ich świat. Wiesz, myślę, że to wspaniałe, że muzyka jest teraz tak dostępna i możesz znaleźć dosłownie wszystko, nawet przez przypadek.  Ale masz racje, pozmieniało się, teraz znajdujesz informacje przez jedno kliknięcie, więc to bardzo dobry czas dla ludzi zainteresowanych poszukiwaniami. Być może dla niektórych, taka strona na YouTubie to rodzaj utrzymania kontaktu z ludźmi, niektórzy lubią interakcje, inni zamykają sie w swojej kabinie w lesie i tworzą w izolacji.

MF: A w jaki sposób Ty osiągasz kontakt z odbiorcami? Jak pracujesz?

 Dla mnie najważniejsze jest aby znaleźć czas kiedy możesz tak na prawdę pracować. Jeśli wciąż podróżujesz, musisz nauczyć się koncentracji. Pomocnym jest żeby starać się robić coś po trochu każdego dnia, wtedy Twoja podświadomość zaczyna nad tym pracować, i to się rozwija. Nabierasz więcej pewności, kiedy zauważasz, że coś zaczyna się dziać. Czasem spojrzysz na to i stwierdzisz, że to jest do wyrzucenia. To taka praca trochę jak z mięśniem. Oczywiście jest też czas kiedy idziesz ulicą i nagle wpada Ci coś do głowy, ale i tak musisz to potem napisać. To zawsze jest trudne. Aby osiągnąć zadowalający efekt, musisz mieć cierpliwość i nad tym pracować. Nawet jeśli nie masz ochoty tworzyć, jednak to robisz, eksperymentujesz, sprawdzasz jak to brzmi.

MF: Czy był jakiś projekt, który stanowił dla Ciebie największe wyzwanie?

UC: One wszystkie są wyzwaniem na swój sposób. W niektórych klasycznych projektach samo fizyczne przeniesienie np. Wagnera na aranżacje dla zespołu, to masa roboty. Kiedy robiłem projekt bazujący na historii Nowego Jorku,  chodziłem do muzeów, oglądałem zdjęcia, słuchałem nagrań...Ilość materiału była przygniatająca. Zajęło mi to sporo czasu,  aby stworzyć nagranie przypominające przechadzkę po NYC. Masz sporo punktów widzenia, możesz wciągnąć w również swoich przyjaciół i w końcu coś zaczyna zbierać się w jedną całość. W przypadku wariacji goldbergowskich samo logistycznie zebranie materiałów od  ludzi było wyzwaniem. Czasami musisz też mieć czas aby ćwiczyć, jeśli chcesz zaadaptować coś  na własny styl grania. Siadasz i myślisz sobie "cholera, to jest trudne", wracasz do momentu kiedy miałeś 7 lat i zwyczajnie ćwiczysz. Ale lubię to! Lubię współpracę z muzykami,  nie zawsze dasz rade zrobić coś samZ drugiej strony potrzebujesz też  czasu sam na sam ze swoją muzyką.

MF: Słuchając Twoich płyt, repertuar może zdumiewać. To trochę jak z bombą, którą zrzucasz i sklejasz wszystko z kawałków, sposób w jaki to robisz  to jakiegoś rodzaju instynkt?

UC: Możesz to robić na wiele sposobów, w jazzie lubię rytmikę i energię, a transformacja polega tylko na rytmicznej modulacji. Dodawanie improwizacji, szczególnie w muzyce klasycznej, to idea nieakceptowana w dużej grupie osób. Ludzie mogą być przyzwyczajeni do słuchania Mozarta w taki a nie inny sposób, i nagle słyszą coś, czego się nie spodziewali. Inni patrzą na to jako jedynie strukturę pokrytą  improwizacją , która jest przecież metaforą wolności  Kiedy gram z trio, to po prostu gram i nie definiuje sposobu w jaki to robie. Niektórzy, szczególnie w świecie jazzu czują potrzebę pewne rzeczy określać, wciąż debatują na temat kierunku jaki dana osoba obiera, do jakiej szufladki ją włożyć. Może w ich umysłach jako słuchaczy istnieje silna świadomość stylu. Chcą czuć różnicę miedzy jazzem amerykańskim i europejskim, jazzem starszej i nowszej generacji, z tego czy innego miasta. Ludzie chcą tworzyć takie rozróżnienia, lubią to.  Jest dużo sposobów żeby zrobić pierogi i podawać je. Jeśli jesteś dumny że w u Ciebie w domu pierogi robi się tak to ok, możesz być tym podekscytowany, debatować, ale w momencie kiedy zaczynasz mieć na tym punkcie obsesję, nie zapominaj, że to tylko pierogi. Trzeba mieć elastyczny umysł.
Każdy ma prawo twierdzić,  że coś mu sie podoba albo nie, nie ważne czy wie dużo o muzyce czy nie. Taki jest świat, w którym funkcjonujemy.
Muzyka jest bardzo dziwna, bo jest abstrakcyjna ,również emocjonalna, poruszająca, łamiąca serce. Ludzie reagują na nią z wielu powodów. Koniec końców musisz polegać na odczuciach własnych odczuciach i ludzi z którymi pracujesz. Jeśli publice się to podoba to jeszcze lepiej.


Chciałbym jeszcze zapytać, czym zajmujesz sie teraz, jakie są Twoje pomysły na dziś, idziesz bardziej w nowoczesną muzykę?

Pracuję z różnymi grupami, nad kompozycjami które zaprezentujemy może w następnym roku, robie też trochę więcej elektroniki do projektu który wkrótce skończymy. Sporo czasu też minęło odkąd znów zacząłem grać w  trio,  nie wiem czy w trasie jest przewidziana polska, ale gramy w Europie w lutym. Ponadto piszę więcej muzyki na kwartety smyczkowe. Dwa lata temu nagrałem z Arditti String Quartet 12 kaprysów, teraz następne 6 z Lutosławski Quartet, jest jeszcze inny kwartet z Kanady i kolejne 6 kawałków, czyli w sumie 24. Liczba symboliczna, w końcu Paganini też miał 24 kaprysy. Interesujące jest to, jak robisz jedną rzecz i ona prowadzi do następnej ,  zawsze słuchałem kwartetów smyczkowych, ale nie myślałem że będę z nimi tak dużo grał. No i oczywiście grywam też jako sideman. Zaś jeśli chodzi o Bedrock, to muzycy z tej grupy są bardzo zajęci i przeprowadzili sie z Nowego Jorku.  W każdym razie pracuje teraz nad czymś elektronicznym , zobaczymy jak to wyjdzie.

Ok w takim razie, trzymam kciuki!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz