poniedziałek, 12 listopada 2012

Awangarda jutra?

Właśnie dobiegł końca wrocławski festiwal Avant Art. To czym przez 5 już lat wyróżnia się pośród innych, to idea obcowania z muzyką poprzez wszelkie dostępne formy, takie jak film, performance, sztuki wizualne, debaty i rzecz jasna tradycyjne  poczynania koncertowe. W tym roku, miasto zostało opanowane przez artystów z Niemiec. Co prawda jazzu były śladowe ilości, jednak myślę, że o festiwalu wspomnieć warto, gdyż wydaje się być aż nadto niszowy niż to mogło być w zamierzeniu. A oto co między innymi działo się w trakcie części koncertowej festiwalu...


 DEFIBRILLATOR & PETER BROTZMAN

Na otwarciu zaprezentowali się na scenie bracia Sebastian (e-puzon) i Artur Smolyn (elektronika), którzy z perkusistą Oliverem Steidlem  tworzą grupę Defibrillator. Do współpracy zaprosili Petera Brotzmanna - legendę i jednego z pionierów free jazzu. Elektronika, improwizacja, zupełny brak kompromisów i wpiswania się w nurty jak zwykle okazał się być mieszanką wybuchową, jednak wyważoną w dobrych proporcjach świeżości młodych umysłów w stosunku do doświadczenia i techniki  Broztmanna. Dawał on spore pole do popisu muzykom, wchodząc z partiami saksofonu i klarnetu jedynie wtedy kiedy było trzeba.
Koncert zdecydowanie intensywny, trwający ponad godzinę, bez ani chwili przerwy, za co artystom należy się niski pokłon, bez względu na to czy sama kompozycja przypadła  do gustu czy nie. Po tej bezlitosnej muzycznej dekonstrukcji, panowie byli w stanie dać jeszcze bis, o który widz raczej nie śmiałby prosić na widok mokrych od potu koszul.
Henry Flynt, powiązany z grupą konceptualistów Fluxus, mówił, że  artysta nie wytwarza dźwięku, jest teoretykiem - znawcą reguł, który wypowiada się o sztuce i rządzącymi nią ideami. Brotzmann, który udzielał się niegdyś w tym samym kolektywie, na wtorkowym koncercie zdecydowanie nie chciał się wypowiadać, lecz krzyczeć...

KNUCKLEDUSTER

Robert Lippok, niemiecki muzyk związany z post rockowym zespołem To Rococo Rot, gdzie zajmuje sie elektroniką i grą na gitarze, skierował się poza Europę i nawiązał współpracę z Debashisem Sinhą - Kanadyjczykiem o azjatyckich korzeniach. Obaj kochają elektronikę, więc brzmi to jak przepis na niezły międzykontynentalny kolektyw, jednak skupmy się jak ten duet brzmi w głośnikach. Po nieco spazmatycznym koncercie poprzedniego dnia, ich muzyka była czymś w rodzaju rozładowania napięcia, ambientalnego ukojenia i wyciszenia, jednak wciąż dynamiczna i pełna energii. Wirtuoz bębnów Debashis budował ciekawe formy, samplując i zapętlając kolejne dźwięki perkusji, zaś Lippok tworzył efemeryczny , elektronicznie się rozpływający nastrój. Trochę improwizacji, trochę materiału z ostatniej płyty, trochę transowo, trochę zdumiewająco, zdecydowanie na plus!






DYSE

Totalna zmiana klimatu. Po czasoprzestrzennej podróży z Knuckledusterem, przyszedł czas na porządną porcję wrzasku, gitary i perkusji
w niekonwencjonalnej formie, czyli duet Andre Dietrich i Jari Rebelein. Zespół sam w sobie raczej stroni od określania się jako noise rockowy, jak to się nieformalnie przyjęło. To co robią narodziło się w założeniu jako eksperyment, jednak jak widać ukonstytuowało się na dobre, gdyż współpraca trwa już 9 lat. Niezwykle energetyczny materiał tym razem odarty z elektroniki, wzbogacony polską trąbką (Tadeusz Kulas) i akordeonem (Arkadiusz Rejda) rozruszał tłum. Trzeba przyznać, że ta polsko niemiecka fuzja wyszła wszystkim na dobre, a chłopakom można pogratulować scenicznej osobowości.

CASPAR BROTZMANN MASSAKER

Kolejny z Brotzmannów, tym razem syn Petera - Caspar(gitara,wokal) zaprezentował się  na festiwalu z zespołem 5 kolaborantów. Kolejne 2 gitary, jedna z wokalem, perkusja, i duet za dekami, wszyscy tworzący nieco demoniczny, psychodeliczny klimat. Od ciężaru basu uginały się nogi, zaś od przenikliwych szeptów i drapiących wokaliz przechodziły dreszcze. Do końca nie jestem przekonana czy to wielkie nazwisko było pozytywnie odbierane przez publikę, chyba rodzina Broztmannów nie miała szczęścia we Wrocławiu, choć opinie słyszało sie zupełnie skrajne. Ja jednak zawsze będę wychodzić z założenia, że najgorszą z możliwych jest obojętność, a obok mrocznej muzyki Caspara przejść niewzruszenie jest po prostu niemożliwe.

TANNHAUSER STERBEN & DAS TOD

Trzeba przyznać że 3 dzień festiwalu nie należał do najlepszych. Oczywiście to jedynie subiektywna opinia, lecz myślę, że spora grupa ją podzieli. Eksperyment owego duetu opierał się na czystej cyfrowej bazie. Na scenie pojawiły się dwa komputery, w zupełnej ciemności widać było jedynie oświetlone lcd'kiem twarze Thomasa Mahmouda i Geralda Mandla oraz wyświetlane z rzutnika spikselizowane formy animacji. Złożenie dźwięków niewątpliwie eklektyczne i zaskakujące, nowoczesne i niebanalne, lecz w tym wszystkim bardziej przypominające serię nieprzyjemnych sprzężeń. Nie można zarzucić twórcom braku zaangażowania czy też telentu, widać jednak taki koncept nie jest jeszcze dość tolerowany, mimo że dość efektowny. Być może to dobrze, że można w Polsce posłuchać takiej muzyki na żywo, jednak miałoby to sens gdyby grupa odbiorców faktycznie była w jakiś rozsądny sposób liczna. Czy odwrócenie ciągu przyczynowo skutkowego zdeterminuje spopularyzowanie i głębsze zakorzenienie w świadomości polskiej publiki tak niedefiniowalnych tworów jak Tennhauser Sterben & Das Tod? Zobaczymy.


 D.A.F. - Deutsch-Amerikanische Freundshaft

Absolutna legenda punkowej elektro rebelii oraz Neue Deutche Welle, czyli DAF, po raz pierwszy odwiedzili Polskę na Avant Art'cie. Szkoda, że dopiero teraz, bo zespół istnieje już dobre 34 lata, lecz jak sie okazuje, nigdy nie jest za późno. Robert Görl na perkusji oraz jak zwykle fantastyczny wokalista Gabriel "Gabi" Delgado-López dali popisowy koncert. Na otwarcie, pod scenę porwał publikę numer Verschwende Deine Jugend. Nie mogło również zabraknąć takich klasyków jak Der Mussolini, Sato Sato czy Alles gegen Alles. Zespół zagrał jeszcze masę innych znanych tytułów, z których wspomnę może jeszcze o jednym z nowszych, bo wydanym w 2010, "Du bist DAF". Hasła kontrowersyjne, afirmujące idee wolności, młodości i miłości, które mocno odcinęły się w historii niemieckiej muzyki, zostały wykrzyczane głośno i wyraźnie. Niezwykła sceniczna osobowość Gabriela emanowała ze sceny energią gestów, teatralną mimiką a nawet wodą wylewaną na publikę i aparaty fotoreporterów. Jedyne, na co można narzekać to miejsce, gdyż sala przystosowana raczej do koncertów "siedzących" raczej nie nadawała się na pogo, jednak myślę, że fani poradzili sobie z tą niedogodnością i po dwóch bisach wyszli nasyceni. Tak czy owak, dyrektorowi festiwalu, Kostasowi Georgakopulosowi, należą się ogromne podziękowania za zaproszenie DAFu do Wrocławia.

MOONCIRCLE 10TH ANNIVERSARY

Po rytmicznym syntezatorowym DAFie przyszedł czas na trochę klubowego tchnienia w muzycznej przestrzeni wrocławskich Puzzli. Dziesiątą rocznicę niemieckiej wytwórni Mooncircle świętowaliśmy w towarzystwie czterech utalentowanych djów, w tym też założyciela samego labelu Gordona Giesekinga. Jako pierwszy za dekami stanął młody reprezentant sceny UK, pochodzący z liverpoolu Rain Dog. Delikatne bity, subtelne wyważone sample i niezwykła świeżość rokują obiecująco. Następnie nieco więcej szaleństwa wprowadził rosjanin Long Arm swoim długim dj setem okraszonym z jednej strony jazzowym , z drugiej hip hopowym brzmieniem. Nastepnie przyszła pora na wyczekiwanego Robota Kocha, specjalizującego się bardziej w dupstepowym klimacie, którego już na koniec zmienił sam Gordon, przez cały koncert przenikający gdzieś w tle. Avant Artowa sobota zdecydowanie soczysta, dała satysfakcjonujący wycisk.

MORIS VON OSWALD TRIO

Dotarliśmy do mety, na zamykającym koncercie zagrali Moritz von Oswald, Max Loderbauer (elektronika) i Vladislav Dela (instrumenty perkusyjne). Panowie z zimną precyzją i w skupieniu pełnym napięcia odegrali swoje. Z łatwością dało się wyczuć całą strukturę utworów, nie wykazujących się zbytnim skomplikowaniem. Porządnie, dokładnie i planowo zagrany koncert, raczej bez dozy szaleństwa i improwizacji. Być może na koniec właśnie tego trzeba? Zamiast wielkiej pompy, zwyczajnie zasiąść w fotelu i posłuchać starej dobrej berlińskiej elektroniki.



Oczywiście to nie wszystkie koncerty jakie miały miejsce,działo się na prawde dużo, zatem gratulacje dla tych którym udało pojawić się na każdym evencie. Ostatnie 5 dni można podsumować jako nowoczesną i niebanalną kombinację "muzyki we wszystkich stanach skupienia" w stu procentach zgodną z założeniami eventu. Avant Art to ciekawie dobrani artyści, niezwykle interesujący materiał, zdecydowanie nieporównywalny i momentami zdumiewający festiwal. Ciekawe jaki kraj okaże się tematem przyszłorocznym.



1 komentarz:

  1. Całkowicie zgadzam się z wrażeniami po koncercie DAF-u. Dynamika i bogactwo treści całkowicie spełniły oczekiwania i wzbudziły apetyt na kolejne (miejmy nadzieję, że nie trzeba będzie długo czekać) wystąpienia tego zespołu. Nie ma nic bardziej ekscytującego, niż zobaczyć podstarzałe gwiazdy w szczytowej formie i euforycznym transie świadczącym o niewygasającym temperamencie.

    OdpowiedzUsuń