Kiedy rok temu,
po finałowym koncercie Jazztopadu Piotr Turkiewicz zapowiadał kolejną edycję,
wiadomość o zwróceniu się ku wschodowi i zaproszeniu artystów z Azji wzbudziła niemałe
zainteresowanie. Kiedy podczas konferencji prasowej doszło nieco więcej szczegółów,
zainteresowanie wzrosło podwójnie. Kiedy w
ten weekend wreszcie mieliśmy okazję przekonać się na własnej skórze, a
przede wszystkim na własnych uszach, co to znaczy koreański jazz ciekawość
została chyba jeszcze bardziej zmultiplikowana. Parafrazując stare polskie
przysłowie: apetyt rośnie w miarę słuchania. A może poznania?
Takie wyrazy jak geomungo, czy daegum chyba nie śniły się nawet wytrawnym melomanom. A tego, ze ów sen może się w ogóle ziścić, i to jeszcze na tak dużym festiwalu, raczej nikt się nie spodziewał. Co więcej, nie tylko koncerty miały nam przybliżyć koreańską kulturę, lecz także cała masa wydarzeń towarzyszących, jak na przykład panele dyskusyjne, czy spotkania muzyczne w mieszkaniach prywatnych. Z drugiego końca świata przyleciała do Polski spora ekipa, bo licząca 70 osób, a wśród nich rzecz jasna artyści, przedstawiciele mediów, czy nawet profesorowie, z którymi można było porozmawiać przy kawie w Mleczarni. Jak widać, mieliśmy świetną okazję, żeby wycisnąć jak najwięcej z tej wizyty, wystarczyła jedynie chęć poszerzenia swojej wiedzy i trochę zaskórniaków na wieczory w filharmonii. A propos wieczorów...
Jeśli chodzi o termin geomungo, ten zespół rozwinął go bardzo obszernie, gdyż ma na jego temat sporo do powiedzenia. Goemungo Factory, bo tak nazywa się grupa, to czwórka młodych artystów, którzy z tego instrumentu przypominającego cytrę, potrafili stworzyć efemerydę wiolonczeli, harfy czy gitary. Niezwykle anachronicznym jest widok kilometrów okablowania przy czymś co swoje korzenie ma w IV naszej ery. Co więcej, niesamowite jest też to, że idąc na taki koncert można spodziewać się czegoś, co będzie bardziej przypominało muzykę raczej tradycyjną aniżeli rock czy blues, a taki klimat chwilami się czuło Nietrudno było dać się oczarować, szczególnie, że co chwila na twarzach muzyków malowały się uśmiechy, zdradzające ogromną przyjemność jaką czerpią z tego co tworzą. Ponoć samą próbę przedłużyli o godzinie, bo zwyczajnie chcieli sobie pograć. Niezwykle autentyczny i przyjemny występ.
W drugiej części koncertu na scenie zrobiło się już bardziej jazzowo. Przy fortepianie zasiadła Miyeon, a towarzyszył jej perkusista Park. Jak widać w Korei też wiedzą jak grać free. Niezwykła gęstwina i częstotliwość dźwięków przeszywała głowę rozkołysaną przez poprzednią grupę. Jednym słowem Miyeon&Park spuścili słuchaczom niezły łomot. Dało się jednak wyczuć nieco niespójności. Partie swingujące przeplatające się z zupełnym freejazzowym szaleństwem trochę się gryzły, a gdy dodamy do tego jeszcze gong robi się chyba zbyt eklektycznie. Osobiście pozostanę przy amerykańsko europejskim free, jednak poszukiwaczom, mogę zdecydowanie ten duet polecić.
Na niedzielnym koncercie zaś ,zaprezentowany został materiał premierowy, będący efektem współpracy polsko-koreańskiej, czyli Heo Yoon-Jeong, Aram Lee i Bracia Oleś. Artyści stworzyli coś jedynego w swoim rodzaju, gdyż na scenie zobaczyć mogliśmy zobaczyć przekrój przez muzyczne tysiąclecia - poczynając od wspomnianego geomungo i daegum (czyli instrumentu na kształt drewnianego fletu poprzecznego) przez kontrabas i perkusję, aż do laptopa z jabłuszkiem. Niby muzycznie i geograficznie odległe sobie dźwięki zostały w niezwykle wyważony sposób poskładane przez artystów, tak jakby poprzednie dwa koncerty zlepić w jeden. Bracia Oleś świetnie uzupełnili tradycyjny charakter muzyki wschodu o jazzowe brzmienia, co objawiło się szerokim wachlarzem utworów. Świadczy to na pewno o dużej wszechstronności i otwartości na eksperymenty.. Niepowtarzalne przeżycie wprawiające jednocześnie w zachwyt i zdumienie. Może ów zachwyt i radość z nowych doznań jest w stanie przyćmić krytyczną ocenę, jednak wydaje mi się, że bez wahania można ten występ uznać za zjawiskowy i jakże udany.
Bardzo dobrze się dzieje, że w Polsce mamy szansę obcować z taką muzyką, i to w dodatku na dużym festiwalu, a nie niszowym evencie dla fanatyków gdzieś w maleńkim klubie. Dzięki współpracy Jazztopadu z KAMS i Centrum Kultury Koreańskiej udało się zorganizować na prawdę ciekawe przedsięwzięcie na odpowiednio dużą skalę. Oczywiście nie jest to jednorazowy wybryk, gdyż idea będzie kontynuowana podczas następnych edycji. Zaiste świetny przykład jak jazz potrafi być kulturowym spoiwem.
Takie wyrazy jak geomungo, czy daegum chyba nie śniły się nawet wytrawnym melomanom. A tego, ze ów sen może się w ogóle ziścić, i to jeszcze na tak dużym festiwalu, raczej nikt się nie spodziewał. Co więcej, nie tylko koncerty miały nam przybliżyć koreańską kulturę, lecz także cała masa wydarzeń towarzyszących, jak na przykład panele dyskusyjne, czy spotkania muzyczne w mieszkaniach prywatnych. Z drugiego końca świata przyleciała do Polski spora ekipa, bo licząca 70 osób, a wśród nich rzecz jasna artyści, przedstawiciele mediów, czy nawet profesorowie, z którymi można było porozmawiać przy kawie w Mleczarni. Jak widać, mieliśmy świetną okazję, żeby wycisnąć jak najwięcej z tej wizyty, wystarczyła jedynie chęć poszerzenia swojej wiedzy i trochę zaskórniaków na wieczory w filharmonii. A propos wieczorów...
Jeśli chodzi o termin geomungo, ten zespół rozwinął go bardzo obszernie, gdyż ma na jego temat sporo do powiedzenia. Goemungo Factory, bo tak nazywa się grupa, to czwórka młodych artystów, którzy z tego instrumentu przypominającego cytrę, potrafili stworzyć efemerydę wiolonczeli, harfy czy gitary. Niezwykle anachronicznym jest widok kilometrów okablowania przy czymś co swoje korzenie ma w IV naszej ery. Co więcej, niesamowite jest też to, że idąc na taki koncert można spodziewać się czegoś, co będzie bardziej przypominało muzykę raczej tradycyjną aniżeli rock czy blues, a taki klimat chwilami się czuło Nietrudno było dać się oczarować, szczególnie, że co chwila na twarzach muzyków malowały się uśmiechy, zdradzające ogromną przyjemność jaką czerpią z tego co tworzą. Ponoć samą próbę przedłużyli o godzinie, bo zwyczajnie chcieli sobie pograć. Niezwykle autentyczny i przyjemny występ.
W drugiej części koncertu na scenie zrobiło się już bardziej jazzowo. Przy fortepianie zasiadła Miyeon, a towarzyszył jej perkusista Park. Jak widać w Korei też wiedzą jak grać free. Niezwykła gęstwina i częstotliwość dźwięków przeszywała głowę rozkołysaną przez poprzednią grupę. Jednym słowem Miyeon&Park spuścili słuchaczom niezły łomot. Dało się jednak wyczuć nieco niespójności. Partie swingujące przeplatające się z zupełnym freejazzowym szaleństwem trochę się gryzły, a gdy dodamy do tego jeszcze gong robi się chyba zbyt eklektycznie. Osobiście pozostanę przy amerykańsko europejskim free, jednak poszukiwaczom, mogę zdecydowanie ten duet polecić.
Na niedzielnym koncercie zaś ,zaprezentowany został materiał premierowy, będący efektem współpracy polsko-koreańskiej, czyli Heo Yoon-Jeong, Aram Lee i Bracia Oleś. Artyści stworzyli coś jedynego w swoim rodzaju, gdyż na scenie zobaczyć mogliśmy zobaczyć przekrój przez muzyczne tysiąclecia - poczynając od wspomnianego geomungo i daegum (czyli instrumentu na kształt drewnianego fletu poprzecznego) przez kontrabas i perkusję, aż do laptopa z jabłuszkiem. Niby muzycznie i geograficznie odległe sobie dźwięki zostały w niezwykle wyważony sposób poskładane przez artystów, tak jakby poprzednie dwa koncerty zlepić w jeden. Bracia Oleś świetnie uzupełnili tradycyjny charakter muzyki wschodu o jazzowe brzmienia, co objawiło się szerokim wachlarzem utworów. Świadczy to na pewno o dużej wszechstronności i otwartości na eksperymenty.. Niepowtarzalne przeżycie wprawiające jednocześnie w zachwyt i zdumienie. Może ów zachwyt i radość z nowych doznań jest w stanie przyćmić krytyczną ocenę, jednak wydaje mi się, że bez wahania można ten występ uznać za zjawiskowy i jakże udany.
Bardzo dobrze się dzieje, że w Polsce mamy szansę obcować z taką muzyką, i to w dodatku na dużym festiwalu, a nie niszowym evencie dla fanatyków gdzieś w maleńkim klubie. Dzięki współpracy Jazztopadu z KAMS i Centrum Kultury Koreańskiej udało się zorganizować na prawdę ciekawe przedsięwzięcie na odpowiednio dużą skalę. Oczywiście nie jest to jednorazowy wybryk, gdyż idea będzie kontynuowana podczas następnych edycji. Zaiste świetny przykład jak jazz potrafi być kulturowym spoiwem.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz