Ta turnauowska zabawa słowem, jak się pewnie większość domyśla skrywa zlepek trzech nazwisk, a nazwiska to z pewnością znane i u-znane. Lingwistycznie rozbijając wszystko po kolei, ukazuje nam się taka oto układanka: za bębnami, nagradzany wielokrotnie jako najlepszy polski perkusista - Cezary Konrad, na gitarze basowej Robert Kubiszyn, znany również z kontrabasowych pochodów u polskich i zagranicznych artystów oraz oczywiście sprawca całego zamieszania - Marek Napiórkowski. O tym z jakimi artystami współpracowali, jak również, że to absolutna czołówka chyba pisać nie muszę, a co więcej nawet nie będę, by nie słodzić zbytnio.
KonKubiNap zaś to krążek, który został wydany w październiku zeszłego roku, zawierający nagrania z koncertów z różnych polskich miast. Trwająca właśnie trasa miała jednak zboczyć z toru i ominąć Wrocław, z powodu newralgicznej daty 6 marca, jednak organizatorzy doszli do wniosku, że koncert odbędzie się, lecz w dostosowanej formie.
No i całe szczęście, że mieliśmy okazję spotkać się tego wieczora, bo panowie zagrali wręcz popisowo, a co najważniejsze, nie były to tylko i wyłącznie stonowane i pastelowe ballady, jak można by się było obawiać, a raczej sinusoidalna harmonia chwil refleksyjnych i tych z pazurem. Koncert otwierał utwór przekornie nie zawierający się w ramach projektu, a mianowicie Proxima Paradise. Następnie już kompozycje z płyty, czyli Wojtek i Allan, po czym chwila spokoju przy syntezie ballad Wciąż mi się śnisz i Between a Smile and a Tear...
Czy wolno tu palić? Znak zakazu, obok sceny dawał jasną odpowiedź, lecz zespół w numerze "Vietato Fumare" wydawał się niepokornie, lecz z uśmiechem zadawać owo pytanie, wszyscy razem , jak i każdy z osobna. Po wymianie solówek, znów zabrzmiała gitara akustyczna, która zabrała publikę gdzieś na chmurę, bynajmniej nie z papierosowego dymu, a raczej spokoju i dystansu podczas Mill. Ostatnim utworem była pastoriusowska Havona, lecz publika nie chciała tak szybko pożegnać się z zespołem, który zagrał jeszcze dwa porządne bisy - pozostając w konwencji kontrastów, zostawiając uśmiechy zadowolenia na twarzach.
Elegancko, kameralnie i ze smakiem, tak można by podsumować wtorkowy koncert w Firleju.
Sztuka jest niewątpliwie czymś pięknym, płynie z serca i porusza emocje, tym bardziej wydaję mi się słusznym, że koncert odbył się mimo wprowadzonej żałoby narodowej. Bo przecież nie chodzi tu o daty i formalizmy...
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz