niedziela, 13 kwietnia 2014

JnO - Hiromi/Napiórkowski/Childs/Ortiz


Nie ukrywam, że długo czekałam na ten dzień, który wydawał mi się być jedną z najciekawszych i najbardziej obiecujących propozycji festiwalu. O Hiromi Ueharze i jej trio nie mówiło się za dużo prasowych informacjach, podobnie jak o Ambrose Akinmusire, a przecież mimo, że są to artyści młodszego pokolenia (odpowiednio 35 i 32 lata) to już obdarzeni dużym uznaniem. Potem koncert naszego najlepszego polskiego gitarzysty Marka Napiórkowskiego z ostatnim projektem z płyty Up! w pełnym składzie, a na koniec Billy Childs Quartet. Jam sessions zapowiadał się równie interesująco bo oto na fortepianie grać miał kubański artysta Aruán Ortiz w kwartecie, co ciekawe z Gerardem Cleaverem za bębnami, czyli perkusistą znanym nam dobrze ze współpracy z Tomaszem Stańko w New York Quartet.


fot. Andrzej Olechnowski
Hiromi Uehara znana jest ze swoich niesamowitych umiejętności i szaleńczego tempa. Do Wrocławia przyjechała ze swoim trio. Gitara kontrabasowa Anthony’ego Jacksona i pokaźny zestaw perkusyjny Simona Phillpsa sprawiły, że koncert miał rockowe brzmienie. Rozpoczęli tytułowym kawałkiem z ostatniej ich płyty „Move”, jednak przeważały utwory przedpremierowe z albumu „Alive” mającego ukazać się w czerwcu, takie jak „Player” , „Dreamer” czy też piękne i spokojne fortepianowe solo podczas „Fire Fly”. Efektowne było to granie, trzeba przyznać, choć trochę może za mało było Hiromi w Hiromi. Uderzanie pięściami w klawiaturę czy granie unisono jedną ręką na fortepianie a drugą na keyboardzie może nie było konieczne, bo i tak koncert był ciekawy, przede wszystkim ze względu na świetnych muzyków, z którymi Hiromi gra w swoim trio. Nie mogę się natomiast zgodzić, że „efektów” było za dużo i tylko na nich ten koncert polegał.


fot. Andrzej Olechnowski
Marek Napiórkowski i jego ostatnia płyta „Up!” to nie lada przedsięwzięcie. Występ na JnO był świetną okazją, aby usłyszeć materiał na żywo i to w pełnym składzie. Aby jeszcze bardziej podkręcić atmosferę,  na saksofonach popisy dawali Adam Pierończyk jako gość specjalny i Henryk Miśkiewicz, który w nagraniach dał się namówić na klarnet, mimo, że to saksofon jest jego pierwszym instrumentem. Reszta bez zmian : niezastąpiony Krzysztof Herdzin, który zajął się aranżami, pełnił rolę dyrygenta i pianisty, Clarence Penn na perkusji oraz Robert Kubiszyn na gitarze basowej. Klasyczny rozmach i odbiór materiału z płyty w oryginalnym brzmieniu zawdzięczamy muzykom z nonetu. Jeśli ktoś płyty słuchał tak wiele razy jak ja, to na pewno zauważył pewne dodane barwy i docenił partie improwizowane, a także fakt że pojawiło się dużo utworów spoza albumu. Nie chce teraz wyjść na przedstawicielkę grup, które nad wyraz sobie cenią polskich wykonawców ponad resztę świata, ale Napiór nawet bardziej mi się podobał od Hiromi, czego się w ogóle nie spodziewałam. 

Billy Childs rok temu przyjechał do Wrocławia na zaproszenie Darka Oleszkiewicza do projektu Tribute to Charlie Haden”. Tym razem miał szansę zaprezentować własne kompozycje ze swoim  All Star Quartet : Stevem Wilsonem na saksofonie, Hansem Glawischnigiem na kontrabasie oraz Ari Hoenigiem na perkusji. Na koniec dnia, takiego jazzu w czystej postaci trzeba nam było. Po kolorowej i uroczej Hiromi i klasycznie zabarwionym koncercie Marka Napiórkowskiego można było odnaleźć prawdziwą radość z tej muzyki. Jego kompozycje zabrały słuchaczy w prawdziwie amerykański świat jazzu. Może nie był to najdłuższy koncert, bo razem z bisem trwał około półtorej godziny, ale przynajmniej tym razem, można było jeszcze zdążyć na Jam Sessions. Jakież było moje zdziwienie, kiedy się dowiedziałam, że Billy Childs grał z Chrisem Bottim i Stingiem. 

Tym razem w klubie festiwalowym gościliśmy pianistę Aruána Ortiza z  Joshem Ginsburgiem na kontrabasie, Rezem Abbasim na gitarze oraz –uwaga- Geraldem Cleaverem na perkusji. Artysta opowiedział o swojej płycie „Orbiting” i całej koncepcji z nią związanej. W jego utworach w istocie dało się wyczuć zapętlenia i krążenie wokół głównego motywu, niejako wprowadzające w trans. Radość z grania jaka malowała się na twarzy leadera chyba wyjaśnia wszystko. Myślę, że z powodzeniem ten kwartet mógł wystąpić na dużej scenie i zebrać sporą widownię.   To był udany dzień na Jazzie nad Odrą.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz