Siódmy dzień festiwalu był iście amerykański i tak jak same Stany Zjednoczone, zarówno zachwycający, jak i wkurzający. Miks wokalistyki męskiej, młodego nowoczesnego jazzu oraz tego bardziej dojrzałego, miał pewnie pokazać jak bardzo skomplikowanym i złożonym zjawiskiem jest jazz. Czy się udało?
Pierwszą gwiazdą wieczoru był Peter Cincotti, amerykański kompozytor, pianista i wokalista o włoskich korzeniach, przedstawiciel sceny nowojorskiej. W swoich nowych kompozycjach, które głównie prezentował, był niestety boleśnie maistreamowy. Owszem, można było się spodziewać jakiego rodzaju muzyka to będzie, ale darujmy sobie eufemizmy w stylu „otworzenie się na szersze grono odbiorców” i po prostu powiedzmy bez ogródek „swoisty pop”. Koncert jednak, sam w sobie nie był zły. Artysta w swoją grę i śpiew wkładał całe serce, był przy tym naturalny i unikał zbytniego aktorskiego efekciarstwa, jedynie dodawał didaskalia do każdego utworu. Owacje na stojąco są chyba najlepszym dowodem na to, że publika była wniebowzięta. Myślę jednak, że to wydarzenie lepiej by się sprawdziło, gdyby było autonomiczne i nie podlegało festiwalowej koncepcji. Choć rozumiem chęć pokazywania jazzu w różnych odsłonach, to niestety nowa muzyka Petera Cincotti’ego wypadła już za jazzową orbitę i zbliżyła się nieco do stylistyki „Tańca z gwiazdami”.
Pierwszą gwiazdą wieczoru był Peter Cincotti, amerykański kompozytor, pianista i wokalista o włoskich korzeniach, przedstawiciel sceny nowojorskiej. W swoich nowych kompozycjach, które głównie prezentował, był niestety boleśnie maistreamowy. Owszem, można było się spodziewać jakiego rodzaju muzyka to będzie, ale darujmy sobie eufemizmy w stylu „otworzenie się na szersze grono odbiorców” i po prostu powiedzmy bez ogródek „swoisty pop”. Koncert jednak, sam w sobie nie był zły. Artysta w swoją grę i śpiew wkładał całe serce, był przy tym naturalny i unikał zbytniego aktorskiego efekciarstwa, jedynie dodawał didaskalia do każdego utworu. Owacje na stojąco są chyba najlepszym dowodem na to, że publika była wniebowzięta. Myślę jednak, że to wydarzenie lepiej by się sprawdziło, gdyby było autonomiczne i nie podlegało festiwalowej koncepcji. Choć rozumiem chęć pokazywania jazzu w różnych odsłonach, to niestety nowa muzyka Petera Cincotti’ego wypadła już za jazzową orbitę i zbliżyła się nieco do stylistyki „Tańca z gwiazdami”.
fot. Joanna Stoga |
fot. Joanna Stoga |
Niestety na Macieja Fortunę w „Rurze” już nie dałam rady dotrzeć, ale gratuluje wytrwałym, którzy o 2. w nocy nie mieli jeszcze dość oraz samemu trębaczowi, który był zmuszony tak późno grać. Przy okazji apeluję do organizatorów aby trzymali się ram czasowych, które sami założyli, wyjdzie to na dobre publice, artystom i obsłudze.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz